Warta jak Route 66

Podróż, wyprawa, przygoda… gdzie ją znaleźć, dokąd pojechać? Wielu z nas zastanawia się nad tym jak spędzić ten wakacyjny czas. Gdzie znaleźć ciszę i spokój? Obecna sytuacja ograniczyła mocno możliwości wyjazdów. Większość z nas zostanie w Polsce. Nad morzem tłumy, w górach podobnie, trudno znaleźć wolne miejsce nie wspominając o rozsądnej cenie. Co wtedy?

Kto może niech rusza w drogę, a jak droga to tylko słynna Route 66. To jest dopiero coś, przemierzyć harleyem lub starym cadilaciem, najlepiej cabrio, drogę przecinającą prawie całe Stany Zjednoczone. Poczuć wiatr we włosach i oddychać przestrzenią wypełniającą pierś wolnością, a w sercu usłyszeć bluesa.

Chociaż Stany Zjednoczone są za oceanem, nie ma się co martwić. Mamy swoją sześćdziesiątkę szóstkę. Nie jest ona tak długa jak ta amerykańska. Ma zaledwie 808 km i może nie przecina całego kraju, ale na pewno całą Wielkopolskę. Pokonać ją można tylko przy pomocy jednego środka transportu – kajaka. Mowa oczywiście o Warcie.

Kiedyś pływały nią licznie barki. Ruch był tu spory. Przy rzece rozwijały się miasta i miasteczka, czerpiąc korzyści z bliskości tego szlaku komunikacyjnego i transportowego. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej. Transport rzeczny stracił na znaczeniu, na rzecz autostrad i kolei, ale droga została. Czeka cierpliwie, aż odkryta zostanie na nowo.

Nasza podróż zaczęła się od zapory na zbiorniku wodnym „Jeziorsko”. Chociaż może było to trochę wcześniej, bo miejsce zbiórki było w Rogalinku. Tu wsiedliśmy do busa i ciągnąc za sobą przyczepę pełną kajaków ruszyliśmy ku przygodzie. Zapora w Jeziorsku robi wrażenie. Długa na 2,73 km, wysoka na 12 m gromadzi maksymalnie 222 mln m3 wody. Może to przypadek, ale do Rogalinka mieliśmy do pokonania Wartą również 222 km. Czekało nas pięć dni wiosłowania. Czy damy radę, czy pogoda dopisze, czy wszystko zabraliśmy… te i wiele innych pytań kłębiło się nam w głowach. Wszystkie one zniknęły, gdy zrzuciliśmy kajaki na wodę. Gdy już razem z bagażami znaleźliśmy się w kajakach na wodzie poczuliśmy wielką radość. Słońce grzało, w zasięgu ręki była czysta i chłodna woda, a przed nami długa i kręta droga do domu.

Jedna z wielu przepraw promowych na Warcie.

Dziewięć kajaków płynęło samotnie drogą, ograniczoną jedynie krawężnikami bujnej zieleni. Choć wisiały nad nami gęste chmury, przez które przebijało się czasami słońce, to upał był niesamowity. Pierwszy przystanek i pierwsza kąpiel w zimnej wodzie załatwił sprawę. Rzeka była nasza. Jedyną konkurencję stanowili spotykani czasami wędkarze. Ich obecność świadczyła o zbliżaniu się do jakiejś miejscowości. Były jednak odcinki, gdzie byliśmy zupełnie sami, a dokoła nas nie było żywej duszy. Na tych odcinkach pojawiały się licznie zwierzęta. Na uschniętych drzewach majestatycznie siedziały dwa orły bieliki, kontrolując teren, który śmieliśmy naruszyć. Innym razem drogę przebiegł nam jeleń. Zatrzymał się w połowie rzeki, popatrzył na kolorową eskadrę i zniknął w zaroślach na drugim brzegu. Wody w rzece było tak mało, że z daleka wyglądało to tak, jakby przebiegł po wodzie. Z tego też powodu, płynąc, trzeba było wybierać głębsze miejsca, żeby nie utknąć na mieliźnie. Ostatecznie na jednej z mielizn, która rozrosła się do rozmiaru rzecznej wyspy, spędziliśmy pierwszą noc. Uśpiła nas pluskająca, tuż za cienką ścianą namiotu woda.

Bandery, kajaki, ekwipunek.

Kolejne dni były coraz gorętsze. Płynęliśmy jak przez prerię. To wyobrażenie potęgowały pojawiające się coraz liczniej stada krów. Było widać je wszędzie. Pasące się na pastwiskach, przy brzegach pijące wodę, kąpiące się w rzece, a nawet pływające promem. Za każdym razem okazywały nam niezwykłe zainteresowanie. Gdyby wypasający je kowboje jeździli konno a nie samochodami i traktorami, można byłoby zwątpić czy nie zapuściliśmy się przypadkiem za ocean. Byliśmy jednak cały czas w Polsce, która odkrywała przed nami swoje nieznane oblicze.

Tego dnia minęliśmy rzekę Ner, która przed Kołem wpływa do Warty. Ciekawostką jest, że rzeka ta leży w tej samej pradolinie, w której leży też Kanał Mosiński (Kanał Obrzański) oraz odcinek Warty znajdujący się pomiędzy nimi. Właśnie w okolicach ujścia Neru, Warta zmienia swój kierunek z północnego na zachodni i wpływa do pradoliny Warszawsko-Berlińskiej. Płynące tym naturalnym obniżeniem terenu rzeki Bzura, Ner, Warta, Obra, Odra i Sprewa łączą ze sobą te dwie europejskie stolice. I tak od Koła płynęliśmy już w kierunku zachodzącego słońca, gdzie po minięciu Konina, kończący się dzień wyznaczył miejsce noclegu.

Z dnia na dzień coraz sprawniej szło nam rozbijanie obozowiska. Czynności takie jak rozbicie namiotów, zebranie drewna na ognisko, ugotowanie kolacji zaczynały stawać się naszą codziennością. Ostatniego dnia spływu mieliśmy wrażenie, że zrobiliśmy to wszystko przy jednym ruchu, a wygodne łóżko i prysznic z ciepłą wodą stał się jakimś wspomnieniem minionego życia. To niesamowite jak człowiek szybko odwyka od rzeczy, które na co dzień wydają mu się do życia niezbędne. Podczas takiego długiego spływu jest czas na refleksje. Rzeka płynie leniwie przez niezamieszkałe tereny i swoim często monotonnym krajobrazem wprowadza człowieka w stan zamyślenia. Czas wtedy zwalnia. Wiosło zastępuje wskazówki zegara, a zamiast tykania słychać jedynie miarowy plusk wody. Myśli stają się wtedy głębsze od rzeki. Zachwycają rzeczy, na które w codziennym pędzie życia nie zwrócilibyśmy uwagi. Wspaniałe uczucie jest, gdy przepływa się pod mostem, po którym pędzą samochody. Z perspektywy rzeki patrzy się na nie jak na przybyszy z innego świata. W tamtym świecie czas mknie często przekraczając dozwoloną prędkość, tymczasem tuż pod mostem płynie on leniwie swoim naturalnym rytmem.

Niecodzienny widok. Transport promowy zwierząt.

Tę samą prawdę uświadamiają promy rzeczne. Mijaliśmy je po drodze bardzo często. Częściej niż mosty. Wydawało nam się, że promy to jakiś relikt minionej myśli technicznej, i że już dawno zostały wyparte przez mosty. Tymczasem stanowią one do dzisiaj popularne połączenie na mniej uczęszczanych drogach. Ich prosta konstrukcja, napędzana jedynie nurtem rzeki, ma w sobie coś urzekającego. Podczas jednego postoju w małej miejscowości, w której znajdował się prom, z niezwykłą przyjemnością obserwowaliśmy ceremonie przeprawy. Mówi się, że czas to pieniądz, ale do tego przysłowia promy odnoszą się z niezwykła pogardą. One mają czasu dużo, a z pieniędzy nic sobie nie robią. Przeprawa promem jest darmowa. Stać je na to, żeby przewieźć z jednego brzegu na drugi starszą panią na rowerze. Nic nie robią sobie z teorii o wydajności. Gwiżdżą na to wygrywając spokojnie swoją melodię stalowymi linami i zębatymi kołami, która echem niesie się po pustej rzece.

Drużyna Szpiku nad zaporą – uczestnicy spływu kajakowego z Jeziorska do Rogalinka.

Rzeka w istocie jest pusta. W okolicy Lądu spotkaliśmy jeden kajak, a dwa kolejne niedaleko Nowego Miasta nad Wartą. Piękna marina mieszcząca się w Lądzie, świeciła pustkami. Panująca już trzeci rok z rzędu susza uniemożliwia pływanie po Warcie łodziom motorowym, ale żeby podczas upalnego długiego weekendu, na odcinku 222 km spotkać tylko trzy kajaki? To dziwne, bo widać, że Polacy chętnie spędzają czas nad Wartą. Przyczepy kempingowe i namioty rozbite przy samej rzece świadczyły o tym, że wiele osób właśnie tu spędziło ten czas u progu rozpoczynającego się właśnie wakacyjnego sezonu.

Płynąc udało nam się też trochę zwiedzić. Weszliśmy na wieżę zamku w Uniejowie, a w Kole zwiedziliśmy ruiny XIV-wiecznego zamku. Rozejrzeliśmy się po Koninie i po urokliwych Pyzdrach. Wszędzie gdzie dobijaliśmy naszymi kajakowymi harleyami wzbudzały one zainteresowanie. Chętnie opowiadaliśmy o tym, skąd i dokąd płyniemy.

Obozowisko założone na rzecznej wyspie.

Widoki znad Warty na długo zostaną w naszych wspomnieniach. Przepłynęliśmy jej niewielką część, jednak to co widzieliśmy, wystarczyło, żeby stwierdzić, że chcemy poznać ją całą. Warta jest główną rzeką naszego regionu, najdłuższą drogą wielkopolski. Jeśli chcesz poznać Wielkopolskę, to koniecznie musisz przebyć naszą sześćdziesiątkę szóstkę i poczuć bluesa.

T.K.

Zabytkowa posiadłość nad Wartą.